top of page

Wiedźmowy placek błogosławieństw

Zaktualizowano: 4 lut 2023


Po wczorajszej majowej wichurze nie miałem żadnych trudności w zebraniu świeżych gałązek wierzby, które chyba same chciały bym je pozbierał. Cała brzezina u podnóża błękitnych wzgórz, dosłownie usiana była gałązkami, a drzewa przyjęły moje pozdrowienie z życzliwością dając przyzwolenie na zbiory.

Wróciłem z lasu cały przemoczony, ale też zadowolony, gdyż w dłoniach trzymałem solidną wiązkę brzozowych witek, o które prosiła mnie jej Wiedźmowa piękność.

Gdy tylko wszedłem do domu, poczułem słodki zapach drożdżowego ciasta. Uwielbiam ten zapach, przypomina mi mojego ojca, który był mistrzem w wyrabianiu i wypiekaniu drożdżówki z kruszonką.

Wiedźma wychyliła głowę z zaciekawieniem przyglądając się zielonemu bukietowi aromatycznie mokrych gałązek.

-Widzę, że wierzby były dla ciebie łaskawe mój Magu.

-Owszem moja droga, przyjęły mnie bardziej niż życzliwie.

-W sumie nie dziwię się, wierzby to też kobiety, a ty jesteś tak słodko przemoczony…

Pocałowała mnie w policzek i wróciła do swoich zajęć.

-Włóż gałązki do wiaderka proszę cię i ogarnij się nieco. Ja za chwilę skończę i dołączę do ciebie.

Do zapachu drożdżówki dołączył aromat zielonej herbaty z imbirem, co wraz z pięknie ustrojonym stołem, na którym paliło się już siedem świec ustawionych przez wiedźmę w jakimś specjalnym szyku, wprowadziło klimat święta.

Przebrałem się i usiadłem przy stole starając się przypomnieć, czy aby nie obchodzimy dziś jakiejś rocznicy.

-Powiedz mi czy mamy dziś jakąś specjalną okazję o której ja jak zwykle nie pamiętam?

Podeszła, a właściwie bezszelestnie podpłynęła do stołu, zamiatając podłogę błękitem swojej sukni. Postawiła talerz z drożdżowym ciastem i dzbanek z gorącą herbatą. Popatrzyła na mnie najgłębszą głębią spojrzenia i szepnęła

-Dokładnie siedem lat temu powiedziałeś, że kochasz życie.

-Oj na pewno mówiłem to już wcześniej.

-Tak, ale właśnie wtedy powiedziałeś to w pełni świadomie „życie jest świątynią i dzieją się w nim cuda” pamiętasz?

Znowu spojrzała mi w oczy swoją zielenią, sięgając do samego sedna serdeczności. To spojrzenie było niczym delikatne trącanie konwaliowych dzwoneczków. Zagrała nimi melodię tak przenikliwie dobrą, tak pełną światła, że w ułamku sekundy przywołała całe moje życiowe doświadczenie.

Coś ścisnęło mnie za gardło i poczułem jak łzy napływają mi do oczu. To było jak deszcz szczęśliwych wspomnień, układających się w cudowną tkaninę, z której utkany jestem ja sam.

Dusza wybiegająca na wolność, rozradowana pełnią świadomego doświadczania.

-Tak właśnie mój Magu, uwolniłeś mnie wtedy, a ja dziś upiekłam drożdżówkę.

Mokry tym razem od łez, pokroiłem pachnący placek i położyłem po kawałku na lezących przed nami talerzykach. Drożdżowy smakołyk był symbolem harmonii, cudnej współpracy duszy i ciała i wraz z imbirową herbatą, smakował jak nigdy przedtem.

-A gałązki wierzby? Co z nich zrobisz?

-One staną się miotełką, która wymiecie wszelki smutek…


Stavanger KaftanBlady 24.05.2020





40 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page