Stavanger KaftanBlady 31.01.2021
Fizyka w praktyce. Fale akustyczne
Gdy miałem kilkanaście lat, chodziłem do szkoły na obrzeżach Gdańska. Szkoła znajdowała się w bezpośrednim sąsiedztwie starego kompleksu umocnień Dolnej Bramy. Jest to kilka dość wysoko usypanych bastionów otoczonych fosą. Podczas długiej przerwy między lekcjami, w słoneczne dni wychodziliśmy z kolegami na jeden z bastionów zwany „Bastion Żubr”. Z jego szczytu, było widać kolejową „górkę rozrządową”, to taki system torów i zwrotnic, na którym składa się ciągi wagonów. Lubiłem patrzeć na ten proces, gdy elektrowóz manewrowy wpychał wagon na górkę, po czym wagon wyczepiono i spychano by staczał się kierowany system zwrotnic na odpowiedni tor. Wagon bezwładnie toczył się aż do momentu uderzenia buforami w inny wagon, ustawiony już wcześniej.
No i właśnie ten moment uderzenia był dla mnie fascynujący, gdyż z racji odległości dzielącej mnie od tej właśnie „górki rozrządowej”, najpierw widziałem zderzenie dwóch wagonów, a po chwili słyszałem dźwięk temu towarzyszący. Mogłem patrząc na zegarek, policzyć czas, z jakim dźwięk pokonuje dzielący mnie dystans od miejsca, w którym wagony się spotkały. Zawsze udawało mi się odliczyć dwie sekundy, co oznaczało, że jest to dystans 600 metrów. (Prędkość przemieszczania się fali dźwiękowe w powietrzu, to 300m/s)
Używamy takiej metody obliczania dystansu podczas burzy z piorunami prawda? Kiedy widzimy błysk na niebie, odliczamy w myślach sekundy aż do chwili, gdy usłyszymy grzmot. Błysk – raz, dwa, trzy, cztery i łubudu bulgocząco mruczący odgłos grzmotu przewala się nad głową. Odliczone około 4 sekundy oznacza, że błyskawica uderzyła gdzieś w promieniu (4 * 300 = 1200) 1200 metrów, od miejsca, w którym się znajduję.
Mam jeszcze jedno podobne wspomnienie z tamtych czasów, które jest dla mnie ogromnym skarbem, gdyż było pierwszym moim poważnym krokiem na ścieżce do samoświadomości.
Fizyka w praktyce. Fale radiowe
Nie wszyscy wiecie, że z zawodu jestem elektronikiem. Od młodzieńczych lat jestem też krótkofalowcem, czasem nazywają nas „radioamatorami”. Często po powrocie ze szkoły, o której pisałem Wam powyżej, włączałem swoją radiostację i przy pomocy alfabetu Morse’a, prowadziłem łączności radiowe z praktycznie całym światem. Właśnie wtedy obserwowałem takie zjawisko fizyczne, które objawiało się tym, że mój własny sygnał radiowy, który wysłałem, wracał do mnie po ułamku sekundy często nawet wielokrotnie, co było słyszalne w postaci echa, tak jakbym uderzał w dzwoneczek (tak wraz z moim przyjacielem nazwaliśmy sobie to zjawisko, efektem dzwoneczków). To oznaczało, że moja fala radiowa, którą wysłałem z domu, po wielekroć odbijała się niczym piłeczka pingpongowa między ziemią i którąś z warstw atmosfery (Jonosfera, Troposfera…). Fala radiowa rozprzestrzenia się z prędkością światła, czyli 300.000 km/s, i w ciągu tego ułamka sekundy wracała do mnie, okrążając ziemię jak ping pong(obwód ziemi wynosi 40075 km).
Świadomość – czyli do sedna
Świadomość tego zjawiska, stała się dla mnie takim światełkiem po drugiej stronie lustra. Światełkiem, które przypominało i przypomina mi o prawdziwym wymiarze życia. O głębokiej interakcji, w jaką wchodzę w materią na planie fizycznym, ale też na planie wielopoziomowych emocji.
Każda moja akcja w tym świecie, staje się w nim obecna i nic tego nie może zmienić. Jako młody człowiek, szukałem swojej drogi, swojego miejsca w tym świecie, i jak większość z nas, poruszałem się w przestrzeni otrzymanej od rodziców, szkoły, czy społecznych zależności. Ale zawsze, zawsze, miałem w uszach echo dzwoneczków, które niczym „syreni śpiew” przyzywały moją świadomość do tej drugiej przestrzeni, o której NIKT nie potrafił mi powiedzieć nic więcej, albowiem tę przestrzeń ja musiałem odkryć i poznać sam.
Tysiąckroć upadając, roztrzaskując się o założone nawiasy społecznej poprawności, religijnych nakazów, zakazów, systemu kar i nagród, sztywnego garniturka dobrego wychowania, ciągle słyszę moje „dzwoneczki” z Wszechświata, i w końcu powoli dociera do mnie, że Ja Jestem, że ta cudowność mojej natury, zjednoczonej ze wszystkim na każdej możliwej płaszczyźnie, jest właśnie tą skałą, na której jedynie warto stanąć. Iskra Boskiego stworzenia, ukryta we mnie u zarania dziejów. Świadomość, że na Boski obraz i podobieństwo zostałem utkany w łonie Matki, by prawdziwie ŻYĆ a nie umrzeć. Och ależ to potężnie Dobra Nowina, ŻYĆ a nie UMRZEĆ, w całkowitym zanurzeniu w Miłość. Świadomość, że Ty, Ja, Każdy może zagrać swoją muzykę, piękną harmonijną pieśń Miłości do życia, świata, Wszechświata, na każdy możliwy sposób.
Nie Nie, ja nie nawołuję do Anarchii, ja po prostu czuję, że w Miłości człowiek jest prawdziwie człowiekiem, i żadne, ale absolutnie żadne „prawo” tego nie jest w stanie zmienić. Można się śmiać i drwić z miłości do źdźbła trawy, albo zachwytu dla wschodzącego Słońca, albo… po prostu zakochać się we wszystkim na raz, i być sobie szczęśliwym ot tak, zawsze, na zawsze, dalej niż na zawsze nawet.
Tak, ja chcę zakochiwać się we wszystkim na raz.
Stavanger KaftanBlady 31.01.2021
Commenti