Po wczorajszej majowej wichurze nie miałem żadnych trudności w zebraniu świeżych gałązek wierzby, które chyba same chciały bym je pozbierał. Cała brzezina u podnóża błękitnych wzgórz, dosłownie usiana była gałązkami, a drzewa przyjęły moje pozdrowienie z życzliwością dając przyzwolenie na zbiory.
Wróciłem z lasu cały przemoczony, ale też zadowolony, gdyż w dłoniach trzymałem solidną wiązkę brzozowych witek, o które prosiła mnie jej Wiedźmowa piękność.
Gdy tylko wszedłem do domu, poczułem słodki zapach drożdżowego ciasta. Uwielbiam ten zapach, przypomina mi mojego ojca, który był mistrzem w wyrabianiu i wypiekaniu drożdżówki z kruszonką.
Wiedźma wychyliła głowę z zaciekawieniem przyglądając się zielonemu bukietowi aromatycznie mokrych gałązek.
-Widzę, że wierzby były dla ciebie łaskawe mój Magu.
-Owszem moja droga, przyjęły mnie bardziej niż życzliwie.
-W sumie nie dziwię się, wierzby to też kobiety, a ty jesteś tak słodko przemoczony…
Pocałowała mnie w policzek i wróciła do swoich zajęć.
-Włóż gałązki do wiaderka proszę cię i ogarnij się nieco. Ja za chwilę skończę i dołączę do ciebie.
Do zapachu drożdżówki dołączył aromat zielonej herbaty z imbirem, co wraz z pięknie ustrojonym stołem, na którym paliło się już siedem świec ustawionych przez wiedźmę w jakimś specjalnym szyku, wprowadziło klimat święta.
Przebrałem się i usiadłem przy stole starając się przypomnieć, czy aby nie obchodzimy dziś jakiejś rocznicy.
-Powiedz mi czy mamy dziś jakąś specjalną okazję o której ja jak zwykle nie pamiętam?
Podeszła, a właściwie bezszelestnie podpłynęła do stołu, zamiatając podłogę błękitem swojej sukni. Postawiła talerz z drożdżowym ciastem i dzbanek z gorącą herbatą. Popatrzyła na mnie najgłębszą głębią spojrzenia i szepnęła
-Dokładnie siedem lat temu powiedziałeś, że kochasz życie.
-Oj na pewno mówiłem to już wcześniej.
-Tak, ale właśnie wtedy powiedziałeś to w pełni świadomie „życie jest świątynią i dzieją się w nim cuda” pamiętasz?
Znowu spojrzała mi w oczy swoją zielenią, sięgając do samego sedna serdeczności. To spojrzenie było niczym delikatne trącanie konwaliowych dzwoneczków. Zagrała nimi melodię tak przenikliwie dobrą, tak pełną światła, że w ułamku sekundy przywołała całe moje życiowe doświadczenie.
Coś ścisnęło mnie za gardło i poczułem jak łzy napływają mi do oczu. To było jak deszcz szczęśliwych wspomnień, układających się w cudowną tkaninę, z której utkany jestem ja sam.
Dusza wybiegająca na wolność, rozradowana pełnią świadomego doświadczania.
-Tak właśnie mój Magu, uwolniłeś mnie wtedy, a ja dziś upiekłam drożdżówkę.
Mokry tym razem od łez, pokroiłem pachnący placek i położyłem po kawałku na lezących przed nami talerzykach. Drożdżowy smakołyk był symbolem harmonii, cudnej współpracy duszy i ciała i wraz z imbirową herbatą, smakował jak nigdy przedtem.
-A gałązki wierzby? Co z nich zrobisz?
-One staną się miotełką, która wymiecie wszelki smutek…
Stavanger KaftanBlady 24.05.2020
Comments