Ołowiane niebo, zapach wilgotnych liści, chłodne powietrze zapowiadające rychłą zmianę barwy krajobrazu. Wróciliśmy z popołudniowego spaceru po jesiennych ścieżkach.
Rozebrałem się i pomaszerowałem wprost do kuchni z zamiarem zaparzenia kawy, takiej wyjątkowej, specjalnej na tę chwilę.
Wiedźma wciąż jeszcze układała swój bukiet jesiennych kolorów, w ciszy przyglądając się liściom z wiedźmową uwagą. Nie wiem kiedy zdążyła zapalić wielką czerwoną świecę, ale byłem jej za to wdzięczny, gdyż w poświacie tego żółto pomarańczowego płomienia, jej rumiane od chłodu policzki wraz z iskierkami płomiennych refleksów w oczach, wytapiały w mojej świadomości nową definicję kobiecego piękna.
Z kuchni dobiegały odgłosy czajniczkowego bulgotania, a przestrzeń wypełniła się intensywnym aromatem kawy. Rozlałem kawę do filiżanek i postawiłem na stole obok wachlarza kolorowych liści, w które wciąż wpatrywała się Wiedźma.
-Drzewa pozbywają się liści pozwalając im ulecieć, a same zapadają w stan sennego oczekiwania. Powtarzają w ten sposób odwieczny rytuał odradzania się, by ponownie przyoblec się w liściastą szatę i wydać owoc.
-Cóż moja wiedźma chcę przez to powiedzieć?
-Patrzyłeś na mnie z takim zachwytem, zobaczyłeś moje policzki w barwnej odsłonie wyjątkowości chwili, zobaczyłeś moje oczy z igrającym w nich światełkiem. Twoje serce ucieszyło się i poczułam ciepło ukochania. Zawsze je czuję, ale to teraz, było mi potrzebne bardziej niż zwykle.
Wstała i poszła do kuchni by otworzyć szafkę, w której trzyma orzechy, suszone owoce i inne smakołyki. Wyjęła z niej drewniane pudełko, przyniosła i postawiła obok filiżanek z kawą.
-Otwórz.
Na wieku pudełka nakreślony był symbol „Draumstafir”, a w środku znajdowało się mnóstwo kolorowych ulepionych z marcepanu kulek.
-Draumstafir? Symbol sennych i niesennych pragnień, ich spełnienia bądź zrozumienia.
-Owszem mój Magu, a teraz wybierz jedną z nich i zjedz, ale wybierając zamknij oczy proszę i sięgaj lewą ręką.
Poczułem dziwne napięcie, ładunek przyjemnego niepokoju. Zamknąłem oczy i tak jak chciała, lewą ręką wybrałem jedną z kulek, po czym włożyłem ją do ust i rozgryzłem.
Oboje unieśliśmy dłonie zbliżając je do siebie w oczekiwaniu dotyku. Chwila wieczności stała się w tym geście.
- Zatańczymy?... taniec jakiego jeszcze nikt nigdy? W wirowaniu jesiennych liści z mgłą i wilgotnymi ustami wspólnoty oddechu? W uwolnieniu zmysłów tych, nad którymi dano nam władzę. W uwolnieniu zmysłów tych, które poza naszą kontrolą i także tych, których nawet istnienia nie spodziewaliśmy się. Zatańcz ze mną ten taniec, daj mi poczuć zachłanną miękkość twoich ust i siłą twojego wiru zdmuchnij ze mnie niepotrzebne liście. Odsłoń mnie, odkryj mnie na nowo, bądź ze mną, bądź w mnie, bądź mną a ja dam tobie przyzwolenie krzyku.
**
Jej piersi unosiły się i opadały w uspokojonym oddechu. Powietrze przesycone poświatą spełnienia, falowało nad splotem naszych nagich ciał otulając je troskliwie. Dotykałem jej nagości obserwując jak błękitno pomarańczowa aura gęstnieje od mojego dotyku. Uśmiechnęła się i szepnęła do mnie Miłość.
-Lubisz moje marcepanowe kulki?
-Co do nich wmieszałaś?
-Moje ukochanie Ciebie, nic więcej.
Stavanger KaftanBlady 16.11.2020
Comments