Mamy takie powiedzenie „Im dalej w las, tym więcej drzew”. To powiedzenie przyszło mi do głowy wczoraj, kiedy miałem do przerobienia jedną z trudniejszych lekcji ostatniego czasu.
Myślę, że pamiętacie taką roślinę nazywaną „Perz” zmora wszystkich lubiących pracę w ogrodzie. Perz charakteryzuje się tym, że posiada bardzo rozbudowany system korzeni, który rozrasta się na dużej powierzchni. Pamiętam jak z moim serdecznym kolegą, będąc dziećmi bawiliśmy się w wyrywanie perzu z ziemi, patrząc jak niebywale długie korzenie Perzu ciągną się na kilka metrów. Właśnie ten system korzeni czyni tę roślinę bardzo trudną do usunięcia, gdyż potrafi ona odrodzić się z niewielkich fragmentów korzenia tkwiącego w ziemi.
No i właśnie to odkryłem, że podobną do Perzu naturę mają niektóre moje dziecięce traumy. Wyciągam wciąż nowe i nowe fragmenty głęboko zakorzenionych we mnie doświadczeń, i nie mogę się nadziwić jak bardzo rozbudowane są te korzenie, jak głęboko do mojej istoty one sięgają.
Mam dwa bardzo szczególne doświadczenia z czasów, gdy miałem osiem lat, a jedno z nich wyjątkowo ciężkie. Byłem pewny, że już dawno pozbawiłem te doświadczenia jadowitości, że już nie zatruwają mojego obecnego życia. W pewnym sensie tak jest, mojego życia nie determinują programy z przeszłości. Jednak zdarzają się wciąż takie wydarzenia, w których odczuwam tę znaną mi bolesność. To jak bolesne wspomnienie po dawno przebytej kontuzji, albo ślady na skórze w postaci szpetnej blizny, pokazującej się od czasu do czasu w blasku świetlistego przeżycia.
Gdy byłem młodzieńcem, radziłem sobie z tym przez wysiłek fizyczny. Po prostu wsiadałem na rower i gnałem po Morenowych wzgórzach otaczających Gdańsk. Moje ciało generowało endorfiny, wysiłek spalał emocje, a ja odzyskiwałem jasność umysłu płacząc z radości, że kolejny raz jestem ponad to wszystko.
Wczoraj zaskoczył mnie stary ból, takie dokuczliwe ukłucia z bardzo głębokiej głębi, z tych resztek perzowych korzeni, które wciąż jak wspomnienie kontuzji, trwają we mnie.
Potrafię to puścić by uleciało, nauczyłem się tego już dawno, ale wczoraj wiedziałem, że to czucie jest mi bardzo potrzebne, że potrzebuję to przeżyć. Wyszedłem na forsowny kilkukilometrowy marsz, by oczyścić ciało, by moje serce mówiło do mnie a ja bym był w stanie usłyszeć.
To było takie zatoczenie kręgu, przypomniało mi się jak mając swoje „naście” lat, przyparty do muru przez emocjonalny ciężar, cisnąłem na rowerze pod stromą górę czując jak SPALAM niepotrzebność, oczyszczając swoje wnętrze i dając przestrzeń MIŁOŚCI.
To wspomnienie było mi tak potrzebne, i umysł upokorzył się, wrócił do korzenia tego KIM JESTEM, a jestem przecież umiłowaniem życia w sobie, i umiłowaniem życia poza mną.
Tak, te drobinki Perzowych korzonków, nie są w stanie stłumić mojej prawdy, przeciwnie… one na zasadzie kontrastu, pokazują mi jak długą drogę przebyłem, jak bardzo czule Miłość prowadzi mnie przez gęstwiny doświadczeń, bym mógł oczyścić moją istotę. Pisałem Wam niedawno o ogrodzie mojego serca, i tak właśnie jest, czuję się jak gospodarz mojego serdecznego Edenu, troszczący się o piękno, i dbający o harmonię kolorów mojego ogródka.
Resztki doświadczeń w moich głębinach są jak „ANTYCIAŁA” we mnie, dają mi ODPORNOŚĆ po prostu. I też, jako kontrast albo tło dla tego, co dzieje się na pierwszym planie mojego życia, pomagają i też w pogłębieniu integracji dualizmu. Wszystko, czego doświadczam jest DOBRE, przychodzi w swoim czasie, przynosi ze sobą świadectwo doświadczenia MIŁOŚCI.
Im dalej w las tym więcej drzew, i widzę, że każdy krok przybliża mnie do ŹRÓDŁA, do domu, do MIŁOŚCI przez którą, z powodu której i dla której tu jestem.
Czyli dokonuję teraz zmiany w porzekadle, od teraz brzmi ono – „Im głębiej w Miłość, tym więcej Miłości”
Comments