Kopny śnieg nie ułatwiał wędrówki, ale piękno leśnej zimy ładowało mi serce radością. Wysoko unosząc nogi dotarłem do potężnego Dębu, celu mojej wędrówki. Rozłożyłem ramiona by się z Nim przywitać i poczułem słowa w kolorze rzołędzi. Słowa ciepłe, mocne i głębokie jak dębowa mądrość, przenikały moją męską istotę, wzniecając świetliste wizje. Właśnie po tę mądrość przyszedłem. Wciąż wtulony w dębową moc trwałem, słuchając co ma mi do powiedzenia.
Potem przyszedł czas na moje słowa. Wypowiadałem je jedno po drugim, a one ulatywały mgiełką z moich ust wplątując się w gałęzie Dębu. Gęsta łza spłynęła po moim policzku i wsiąkła w korę drzewa. Potem kolejna i jeszcze kilka... Łzy nie zamarzają a oddech wydany w szeptach nie znika. Wibruje w sercu Dębu mokrego moimi łzami i wraca do mnie cudowną męską CISZĄ.
Jestem spójny mądrością wielu głębi, w których zanurzałem się przez eony.
Jestem spójny w pełni mocy, potrafię kreować i niszczyć, jaśnieć i mrocznieć, milczeć i śpiewać, trwać i poddać się, KOCHAĆ I KOCHAĆ I JESZCZE BARDZIEJ KOCHAĆ.
Slawomir Podsiadlowski Zdjęcie własne
Commentaires